niedziela, 9 grudnia 2012

161. To moja wina

Godzina 13. Sms. "nie mam gdzie mieszkać".
Odpisuję, że zadzwonię za pół godziny.
Piętnaście minut później  "Ania, nie mam, gdzie spać, wyrzucili mnie z domu... <zakłócenia spowodowane szlochem>".
-"przyjdź do mnie, porozmawiamy. (...) przyjdziesz? no to czekam".

Przychodzi. W niedomkniętej czarnej puchowej kurtce, w okularach przeciwsłonecznych (! temperatura -2 stopnie, wcale niesłonecznie). Zdejmuje w moim przedpokoju obuwie, kurtkę chce z jakiś powodów u mnie w pokoju. Zdejmuje okulary przeciwsłoneczne, ukazując podkrążone oczy.
W moim pokoju wybucha płaczem. Że się wróciła do domu, ale pokłóciła się z rodzeństwem, że oni jej tam nie chcą- a ona tam nie wróci- że ich nienawidzi, a oni ją, że patrzą na nią jak na chorą osobę, że to, że tamto...
Przytulam ją i próbuję uspokoić.
Pytam, jaki ma plan.
"nie wiem".
Dzwonią jej siostry, a ja kłamię, że nie, nie wiem, gdzie jest, ale kontaktowałam się z nią i jest wszystko ok i ręczę słowem, że nic sobie głupiego nie zrobi. Że nie muszą chodzić po dzielnicy i jej szukać.
Dzwoni jej matka. A ja powtarzam to samo.
Za kilka godzin odpowiada, że ona musi(!) zadzwonić do Kaśki, bo Kaśka to ją o wiele lepiej rozumie ode mnie, że Kaśka na pewno coś wymyśli, że Kaśka na pewno zgodzi się rzucić jedną z najlepszych szkół w Krakowie w poniedziałek i jechać z nią gdzieś- do Gdańska, Wrocławia- gdziekolwiek. Zacząć nowe życie.
-Za co?
-Będziemy pracować. A po za tym, rodzice Kaśki będą nas utrzymywać.
Ona w Krakowie wybitnie nie chce pracować, chodzić, żyć, uczyć się, cokolwiek. Nie. Cały Kraków odpada, bo na dwóch ulicach na jego obrzeżach rozgrywa(ł) się dramat.
Ja, jako mat fiz - czyli zdolności oratoryjno-przekonywawcze są tak małe, jak mały palec- tracę powoli argumenty. Moje logiczne zdania, wykazujące brak logiki w jej słowach, nie działają. Nie wiem, co mówić dalej.
Dzwonię do mojej przyjaciółki, której Mama jest psychologiem. Ostatecznie dzownię do tej Mamy. Mówi mi, radzi. Wykorzystuję te rady- że mam spróbować namówić Aśkę na powrót do domu, że w jakiej sytuacji ona mnie stawia, że muszę kłamać, etcetera. Nic. Jeszcze gorzej. Dzwoni moja przyjaciółka. Proszę, by przyszła. Gdy już tracę nadzieję, że przyjdzie- dzwonek do drzwi. Aśka chce mnie zamordować, jest przekonana, że to jej rodzina. Wchodzi moja przyjaciółka. Ona próbuje namówić Aśkę... I próbuje... i razem pokazujemy, że wyjazd z Krakowa w całkowicie nieznane miejsce jest co najmniej irracjonalny... Nic.. Przyjaciółka podsuwa pomysł Telefonu Interwencyjnego. Dzwonię, z braku innych praktycznych rozwiązań.

Kobieta nie mówi nic innego. No może prócz tego, że mam powiedzieć Aśce, że albo dzwoni do rodziców, albo ja. Albo idzie do przytułku dla bezdomnych, ale mogą jej nie przyjąć.
Odmawia zadzwonienia.
Wykręcam więc numer.
Wpada w szał.
Krzyczy. W moim domu mnie obraża.
"Ty pizdo! ja Ci zaufałam, chciałam pomocy, a co Ty teraz robisz?! myślisz, że to mi pomoże? Ty pizdo, nienawidzę Cię, jesteś jak wszyscy beznadziejni ludzie!". Wybiega z domu. Trzaska moimi drzwiami! Kasia potem mi powie, że Aśka zachowywała się bardzo agresywnie, że Kasia bała się, że mnie zaraz uderzy. Mnie. Albo że czymś rzuci.
Kontaktuję się z jej matką. Mówię, że najprawdopodobniej jedzie do tej Kaśki za Kraków, że przed chwilą wyszła, a raczej wybiegła, ode mnie. Matka mówi, że już jadą jej szukać koło mnie. Ja z moją przyjaciółką wychodzimy z domu, ale nigdzie wokół jej nie ma... idziemy do mieszkania mojej przyjaciółki. Rozmawiamy z jej mamą, uspokaja mnie trochę. Słyszę, że zrobiłam co najlepsze, nic innego nie mogłam, postąpiłam słusznie... Jej mama dzwoni do mamy Asi i mówi, że to ich dziecko, że powinni się nią zająć, może wypracować jakiś kompromis, a teraz jej nie drażnić, nie wypominać...
Podobno ją znaleźli. Że już jadą po nią.
Dopiero za godzinę sama dostanę telefon z podziękowaniami za pomoc. Dopiero za godzinę sama będę rozmawiać z matką Asi, razem będziemy ustalać, jak zmusić Asię do wizyty u psychologa, jak jej pomóc. 18 lat ma już skończone, nic siłą, ani prawem, zrobić się nie da...
Ale w między czasie siedzę u Kasi, rozmawiamy o wszystkim. Ustalamy, że jutro - tj już dziś- do niej przyjdę i pomogę z nauką matmy. Trochę zapominam o tej sprawie, jest nawet fajnie.
Mama jej (Kasia to imię mojej przyjaciółki) mówi, że wyglądam za chudo, że powinnam coś zjeść i ona mi przygotuje... oczywiście odmawiam, bo jak to tak, ja coś zjeść- zabawne. Przynosi małe kromeczki z szynką, serem i ogórkami. Nie tykam, Kasia odnosi z powrotem do kuchni, a ja słyszę pogadankę, że czemu nie jem, czy mam jakieś problemy, jak z ojcem, że powinnam się do niego odzywać, etcetera.

***

-Wyłącz na moment swoją psychikę i myśli i zjedz! nie przytyjesz. Proszę, no!
-nie, dziękuję, nie jestem głodna.

Serio? "zjedz" ma pomóc? Ten argument ma przeważyć każdą myśl na nie? Serio?

***

Będąc na osiemnastce Klaudii kilka godzin później, nie umiałam o wszystkim zapomnieć. Wymieszane towarzystwo moje - klasowe- z towarzystwem z jednej z krakowskich dzielnic nie sprzyja integracji. Stoliki podzielone, ludzie w zamkniętych klikach, zimno, bez polotu. Nie, że było mało alkoholu- bo nie było za mało. Ale czasami są imprezy, że nawet duża jego dawka nie łączy ludzi.
A potem godzinę(!) czekałam na taksówkę z koleżanką. To zabawne, ale właśnie na imprezach wychodzi, kogo na co stać. Ja i ona wracałyśmy ostatecznie taksówką, część ludzi nocnymi (nie rozumiem sensu nocnych jeżdżących raptem co godzinę. W soboty), a część poszła jeszcze na Rynek do klubów. Na nogach. To trochę było. A część na Dworzec, bo stamtąd mają przesiadkę. To to już w ogóle podziwiam, bo to z kilka kilometrów. Na polu -17 stopni, a ja w legginsach i zakolanówkach. Byłam tak zamarznięta, że w pewnym momencie nie mogłam ruszać głową w lewo/prawo i ograniczałam sie do ruchu gałek ocznych. Nie czułam ud, rąk, palców u nóg i dłoni, nosa, uszu, ramion, łydek....
 Dlatego po przyjeździe do domu, wypiciu gorącego kakaa, zrobieniu ćwiczeń i umyciu się gorącą wodą, posmarowałam nogi 4 warstwami mocno nawilżającego kremu. Skóra za dużo się wycierpiała, a że nie jest z nią najlepiej- wzmacniam z zewnątrz,


***

-cześć, jestem Anka - podchodzi do mnie na 18tce Klaudii koleżanka poznana pół roku temu na Strefie Kibica
- hej, ale my się już znamy, poznałyśmy się na Euro
-Ania?!
-tak
- o boże, jak się zmieniłaś!.... schudłaś dużo, prawda?
-tak.
-nie poznałam Cię! super wyglądasz. Bardzo się zmieniłaś

***

To moja wina. To ja nauczyłam Aśkę palić -  teraz ja rzuciłam, a ona pali jedną paczkę dziennie.
To ja wyciągałam Aśkę do klubów- ja nie chodzę, a ona traci tam życie, wykorzystując takie miejsca do odreagowywania- zamiast rozwiązywania problemów..
Może gdyby nie ja, nie mój przykład... Może ja nie powinnam była się w ogóle urodzić?
Co z tego, że zrobiłam "wszystko, co mogłam". Owszem, sama podziwiam swój upór w zabranianiu Aśce kontaktowania się z Kaśką, oraz swoją siłę w przekonywaniu, moją stanowczość, ale może mogłam więcej?
To niesamowite, jak silny jest człowiek i że to wychodzi w najmniej oczekiwanych momentach. Sama nie wiedziałam, że ja mogę być tak silna i stanowcza. JA!

Przez całą notkę Kaśka i Kasia to dwie różne postacie.

***

Waga stoi. 45,6. Już nie wiem, na czym obcinać kalorie, bo nie mam na czym! Gdy zwiększę ćwiczenia- będę musiała więcej pić, bo głód, zawroty głowy i cała reszta mnie dobiją. Gdy zaś zmniejszę dawkę kalorii- padnę.

***

Z Panią Psycholog doszłyśmy do wniosku, że mój straszny dwugłos wziął się z przeczytania listu od Any. Że bardzo często go cytuję.... Zdałam sobie wtedy dopiero sprawę, jak bardzo neibezpieczna jest pro-ana.
Ale co z tego, nie umiem i dalej nie chcę z niej wyjść! nie mam wcale problemu! TYĆ NIE WOLNO!

***

Wybaczcie chaotyczność. Jest 3 w nocy, a ja piszę, bo muszę- chcę- się z Wami tym podzielić. Zważywszy, że dawno nie pisałam.

Z ojcem już 21 dni nie rozmawiam. Choć, w sumie, może "-dziękuję za prezent -to nie ode mnie, tylko do Mikołaja, ale nie ma za co" można uznać za rozmowę...?

***

I w mojej głowie znów wraca temat Aśki...
Jestem bez winy. To wina ich rodziny. Ja zrobiłam wszystko, co było w mojej mocy. Tak, tak, tak.
Idę spać, bo zaraz zamyślę się na śmierć.

12 komentarzy:

  1. Już drugi raz zauważam jak dojrzała i pomocna jesteś. Raz- sytuacja z bezdomnym, dwa- Aśka. Moim zdaniem postąpiłaś właściwie :)
    Nie wyrzucaj sobie tego, że przez ciebie Asia zaczęła palić czy chodzić do klubów. Widocznie na dziewczynę da się bardzo łatwo wpłynąć. Gdyby nie ty, to kto inny by ją tego nauczył.
    A zastoje na wadze się zdarzają i to nie znaczy od razu, że musisz ograniczać kalorie. Przeczekaj to. Trochę cierpliwości i waga ruszy ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Waga czasami stoi, niedługo ruszy zobaczysz! ;*
    Uważam że postąpiłaś w sposób dojrzały z Aśką.
    A co do klubów, to każdy musi się w młodości wyszaleć, uważam że to całkiem normalne i tak jak mówi painy ktoś inny by ją w to wciągnął.
    Trzymaj się, ściskam. ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. dobrze zrobiłaś, Aśka też nie wiem czemu zamiast jak już się wypłakała to nie usiadła i w spokoju nie przemyślała sytuacji tylko panikowała i wpadała na irracjonalne pomysły, chciałaś jak najlepiej, szkoda że tak wyszło, mam nadzieję że będzie dobrze i miłe komentarze od Anki :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zrobiłaś wszystko co mogłaś, Moja przyjaciółka właśnie nazywa się Asia. Próbowała palić, bo ja paliłam, dawałam jej papierosy, potem zakazałam palić bo nie umiała i nie chciałam by wpadła w nałóg tak jak ja. Czasem są sytuacje bez wyjścia i czujemy się bezsilni, ale prawda jest taka że zrobiliśmy już wszystko co w naszej mocy.
    Współczuję Ci, ale sama mam problemy i nie wiem już za bardzo , jak udzielać Ci rad, bo ja jestem tak popierdolona, że gadam gadam, a potem sama głupstwa robię, których później żałuję. Powodzenia Aniu :*:*

    OdpowiedzUsuń
  5. nie jesteś winna za decyzje innych osób. jeszcze jej pomogłaś, jak potrafiłaś, to u niej w domu są problemy. każdy ma swój rozum i mimo że ktoś robi to czy tamto my mamy wolną wolę. ja to bym chciała żeby moj ojciec się do mnie nie odzywał bo jak on coś powie to klękajcie narody... jedz jak jesz ćwicz, przy takiej niskiej wadze będzie ona bardzo powoli spadała

    OdpowiedzUsuń
  6. To tylko dowodzi ze twoja przyjaciolka jst slaba. Ty rzucialas, ona jakby chciala tez by rzucila. A co do twojej wagi, to ja juz bym sie nie odchudzala... probowalabym utrzymac wage. Juz jestes chuda, szczupla i koscista, utrzymanie wagi jest trudniejsze niz odchudzanie :)
    Co do wczoraj u mnie to jest OK XD ! nie zjadlam nic, nie rzygalam... ale czasami trzeba troche pomarzyc :P
    Mam nadzieje ze mile sytuacje tez bedziesz miala :))

    OdpowiedzUsuń
  7. Zachowałaś zimną krew i trzeźwy umysł. to najważniejsze. Zrobiłaś co mogłaś, nie można pomagać na siłę.
    Widzisz!! Wszyscy Ci mówią, że jesteś chuda!!
    Więc nie zmniejszaj liczby kalorii! Jest świetnie. Pocieszę Cię, moja waga też stoi. O chyba nie ma zamiaru się ruszyć...

    OdpowiedzUsuń
  8. Jesteś strasznie empatyczną osobą, wiesz? Pomogłaś bezdomnym, teraz Aśce (zrobiłaś wszystko co należało i możesz być z siebie przez to dumna).

    OdpowiedzUsuń
  9. To nie Twoja wina. Masz rację, zrobiłaś wszystko co powinnaś :) Bardzo dobrze się zachowałaś :)
    Trzymaj się chudzinko ;*

    OdpowiedzUsuń
  10. Zrobiłaś, co mogłaś, nie martw się. Wszystko będzie dobrze.
    Wszystko będzie dobrze.
    Ty nauczyłaś palić, ty wyciągasz do klubów, ok. Ale ona nie ma trzech lat, wie co robi i na co się decyduje.
    Waga i tak jest dobra. Spokojnie, jeszcze spadnie.
    Trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń
  11. wybacz, że nie czytam. nie mam czasu dziś. szybciutko tylko odpiszę o to co mnie pytałaś. mam 173 cm wzrostu, ważę teraz ok 54-55 kg - moja waga jest bardzo zmienna. dążę do 50, ale w głowie mam już 47...

    OdpowiedzUsuń
  12. Tu nie ma Twojej winy, każdy ma wolną wolę. Poza tym starasz się, pomagasz jak możesz. Nie myśl za dużo o tym, to wykańcza, naprawdę. Analiza własnych zachowań jest potworna.

    OdpowiedzUsuń