W styczniu życie bez Głosu (anoreksji), bez zwracania wielkiej uwagi na jedzenie uznałam za absolutnie niemożliwe. Jedzenie było złem, było najważniejsze, figura, to jak wyglądam, tylko to się liczyło. Każde niepowodzenie tym tłumaczyłam. Każde złe słowo, uważałam, było wypowiedziane, ponieważ byłam 'za gruba'. Moja głowa nie myślała racjonalnie, moja głowa widziała siebie i moje ciało zniekształcenie.
Słowem- byłam chora.
Byłam bardzo chora, ocierałam się o śmierć.
Chorowałam 6 lat na zaburzenia łaknienia, w tym 4 na anoreksję, a dwa to były tzw ednos.
Pomijajac wcześniejsze lata, gdzie w mym życiu była także i depresja.
Kiedyś z Panią Anią doszłyśmy do wniosku, ze już gdy miałam 8 lat mocno siebie nie lubiłam i tego jak wyglądałam. Do takiego stopnia, że moja głowa sobie tworzyła projekcje na swój temat i rozmawiałam z nimi..
Jakoś półtora roku temu, zdałam sobie jednak sprawę, że mój system nie działa, że przez te wtedy 4.5 lat nic nie wniósł, tylko siebie zabijałam... Oczywiście jeszcze raz musiałam ostro w to wdepnąć przed ostateczną decyzją o powalczenie o wolność.
Byłam uzależniona od nie-jedzenia. Miałam niezdrowe podejscie do jedzenia- nie jadłam śniadań, bo nie chciałam zaczynać dnia od kalorii. Piłam tylko wodę, bo nie ma kalorii. Nie jadłam prawie nic, albo się obżerałam. Non stop myślałam o jedzeniu- czułam jego zapach, patrzyłam się na niego - byle tylko nic nie jeść. Nie umiałam nawet na Wigilii spokojnie usiedziec, tylko musiałam zażyć tabletki, by mnie przeczyściło, bo nie mogłam wytrzymać wizji wchłaniających się kalorii. Przeglądałam się w każdym lustrze, by sprawdzić, czy przypadkiem nie jestem za gruba, czy nie wyglądam grubo, zakładam tylko workowate ciuchy... nie akcpetowałam siebie bez makijażu i pełnej fryzury, nie lubiłam, nie znałam siebie, uważałam siebie za bezwartościowego śmiecia, za którym nikt by nie tęsknił, nie wierzyłam, że czeka mnie coś dobrego w życiu, skoro już nie ma przy mnie Mamy. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś mnie kiedyś pokocha miłością bezwarunkową, skoro w domu zawsze byłam "not enough". Chciałam umrzeć, ale bałam się, bo uważałam siebie za tłustą bym się zmieściła do jakiejkolwiek trumny...
Ważyłam się kilkadziesiat razy dziennie. Codziennie.
Nie chcę opisywać w podobny sposób całego roku i pół terapii. Była ciężka, ale gdy pękły najważniejsze i najturdniejsze łańcuchy, wszystko to opadły.
Po pierwsze i najważniejsze - głos znikł. Pojawia się tylko w stresujących momentach, ale nie towarzyszy mi ciągle. I się go nie słucham. Sama wiem, jaka jestem, lubię siebie, akceptuję siebie, kocham swoje wnętrze, ciało lubię i dążę do miłości! Uważam, że ocenianie mnie tylko po tym, jak wyglądam nikomu niczego nie wnosi, a jeśli ktoś tak robi, to ja go nie chcę znać. Mam własne zdanie i nauczyłam się go bronić. Dbam o ciało nie po to, by zeszczuplało, tylko by było zdrowe. Nie patrzę na jedzenie przez pryzmat kalorii, a wartości odżywczych. Chcę być jak najbardziej zdrowa i fizycznie i psychicznie. Biegam.
Dojrzałam i sprawdziłam, że ciało może coś więcej robić- nie tylko wyglądać. Może biegać, chodzić, ćwiczyć. Dostarczac przyjemności i orgazmów- rok temu w życiu bym się przed nikim nie rozebrała, a teraz co!
Nie mam absolutnie zielonego pojęcia, ile ważę! Od miesięcy się nie ważę i nie czuję potrzeby, wywaliłam baterie z wagi!
Mogę jeść co i kiedy chcę, bez wyrzutów sumienia.
Czuję wolność.
Czuję, ze dopiero teraz żyję.
Czuję szczęście, miłość.
Mam chłopaka, który kocha we mnie mą naturalność, to, że mam własne zdanie, to, że umiem go bronić, że znam swoją wartość, że mam własne pasje i je kultywuję - wszystkiego tego nauczyłam się dzięki Pani Ani.
Rok temu wyśmiałabym, gdyby ktos mi powiedział, że taka zmiana zajdzie. Że będę żyła życiem jak z bajki.
KOCHAM ŻYCIE I SIEBIE!!
Dokonałam Cudu.
Sama.
Jem.
Żyję.
Jestem szczęśliwa.
Nie chcę umierac, ponieważ mam w życiu jeszcze tyle do zrobienia!
Jesli ja potrafiłam, to i Ty. Jesteś silna. Wiem, że chcesz być szczęśliwa, ale uwierz mi- szczęście siedzi w głowie. Tu się wszystko zaczyna. Im bardziej siebie lubisz (a by to robić, musisz siebie znać), tym bardziej piękniejszy świat wokół. Ktoś kiedyś powiedział, że to, jak widzimy świat jest odzwierciedleniem tego, jak widzimy sami siebie. Piękne i mądre słowa, zgadzam się z nimi.
Myślę, że piszę to tu, by podsumować całą swoją historię z blogami pro-ana.
Zaczynałam od tragedii, chęcia śmierci albo wychudzenia, przez spełnienie tych założeń (tylko byłam chora, więc nawet tego nie zauważałam, jak szybko przyszło), a kończę na absolutnym i bezwarunkowym szczęściu, chęcią życia i samoakceptacji.
Anoreksjo,
Koniec.
"Zaskoczę Cię, wiem, lecz między nami jest już skończone!"
Jesteś przykładam pokazującym wszystko można osiągnąć. To wspaniale, że wygrałaś z chorobą. Jesteś szczęśliwa i spełniona. Oby dziewczyny brały z Ciebie przykład i walczyły o prawdziwie życie, nie tylko o idealną figurę.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że jesteś szczęśliwa i, że wyszłaś z tego, ale dalej nie mogę ci wybaczyć, że usunęłaś moją i reszty dziewczyn jedyną odskocznię i miejsce gdzie mogłyśmy bez skrepowania porozmawiać o wszystkim. Pamiętasz? ;/
OdpowiedzUsuńCo nie zmienia faktu, ze życzę ci jak najlepiej. Bądź szczęśliwa!
Gratuluję. Podziwiam Cię, że wyszłaś z tego.
OdpowiedzUsuńWielkie gratulacje. Ciesz się szczęściem i wolnością, ale jeśli mogę dać Ci dobrą radę starszej koleżanki... Zawsze bądź UWAŻNA, bo Anoreksja nie śpi. Czasem wystarczy jeden niewłaściwy ruch i wszystko zacznie się od początku. Jeśli masz możliwosc chodzenia na tertapię, trwaj w niej jak najdłużej. Ja też jestem szczęśliwa. Niebawem wychodzę za mąż. :)
OdpowiedzUsuńKasia
www.nigdy-nie-mow.blog.onet.pl
Piękne i motywujące. Może też się kiedyś ogarnę
OdpowiedzUsuńciekwy blog zapraszam na nasz http://dlaczegooneanoreksja.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńCieszę się, że z tego wyszłaś bo miałam podobnie. Przez blisko dwa lata nie mogłam zrozumieć, że anoreksja to problem który mnie dotyczy. Dopiero gdy poznałam mojego męża, który wtedy był moim chłopakiem, wszystko się zmieniło.
OdpowiedzUsuń