sobota, 24 maja 2014

6. I'm lonely

Cześć


Od pewnego czasu, dłuższego, czuję się wyjątkowo samotna. Jakbym nie miała nikogo wokół mnie, jakbym była sama. Chociaż otacza mnie mój chłopak i... i no właśnie. I nikt.
Studia mnie przytłaczają. Dlatego postanowiłam je rzucić, zrezygnować z nich. Jeszcze nie wiem, kiedy to zrobię, czy tuż przed sesją, czy w poniedziałek, czy za dwa tygodnie w środę, ale jedno jest pewne: nie chcę studiować informatyki.
Ale wracając do tytułu. Czuję się samotna. Dwóch moich najlepszych przyjaciółek nie ma w Krakowie: jedna na stałe w Szkocji, druga studiuje w Zabrzu. A każda inna bliższa ma swoje życie, studia, pasje, chłopaków. S nie daje mi takiego wsparcia, jakiego potrzebuję, mam wrażenie, z resztą sam to potwierdza, że mnie nie słucha. Albo nawet gdy- to nie słyszy. On uwielbia mówić. O sobie. Owszem, zdarzają się rozmowy i o mnie, i o nas, ale głównie jednak on. On, on, on. I jak to on nienawidzi tych studiów. Jak to on nienawidzi swojego mieszkania, jak to on nienawidzi swoich współlokatorów, jak to on nienawidzi Krakowa, on, on, on... Nie chcę na niego narzekać, ani obgadywać online i publicznie, tylko zaznaczyć, jak bardzo brakuje mi w tych jego monologach "mnie". Ani.

Do tego wszystkiego, znów się zaczęłam ciąć. I odchudzać. I ćwiczyć (za) dużo.
Nie umiem sobie poradzić na tych studiach, fatalnie się na nich czuję. Czuję też, że wszystko wraca. I głos, i nieumiejętność radzenia sobie z emocjami w sposób normalny i nie autodesktruktywny. Jakbym traciła to wszystko, o co długo walczyłam.
Ostatni raz się pocięłam, gdy na oczach całej grupy, prowadzący ćwiczenia, skomentował, że "słabo napisałam kolokwium", którego notabene nie zdałam. Niby takie nic, a doprowadziło mnie na zajęciach już do łez, które skrzętnie ukryłam w kącikach. Ale za to odreagowałam na skórkach, które rozwaliłam tak, że do dziś mnie bolą, a było to kilka dni temu, prawie tydzień. Potem miałam wybuch agresji, który rozwiązałam nożem na brzuchu, z nadzieją, że jak dotnę się do tłuszczu, to on ze mnie wypłynie.
I myślę, że powodem pocięcia się wcale nie był komentarz ćwiczeniowca. Tylko to jakby był odważnik, który przeważył szalę. Tyle innych rzeczy już na niej było, że takie niby nic przeważyło z równowagi.

Dlatego właśnie rzucam studia.
I dzis, jest 14.44, gdy to piszę, nic nie zrobiłam. Mam na wszytsko już tak wysrane, że nic nie robię. Pokój we względnym porządku, na polu 30 stopni, a ja nie cierpię upałów, więc mam zakmnięte rolety w oknach. Leżę w łóżku już 3cią godzinę i oglądam seriale po raz drugi, bo i Seks w wielkim mieście, i Jak poznałem waszą matkę, już skończyłam z rok temu.
I nie mam się z kim spotkać.

Po prostu, nie mam się z kim spotkać.
Nie mam znajomych. Znajomi z uczelni siedzą i się uczą (bo co innego robią informatycy w wolnym czasie), albo, jak S, pojechali do siebie.

Najgorsze jest to, że zaczęłam kłamać S. I w sumie, mam nadzieję, że nie zajrzy tu przez najbliższy czas i nie przeczyta tego.

Pocięłam się w środę i od środy do teraz jestem, jak to zawsze po cięciu się, rozchwiana emocjonalnie. Nie czuję się dobrze, czuję się znudzona, brzydka, gruba i nieatrakcyjna. Czuję, że potrzebuję dodatkowej ochorny od kogoś, dodatkowej uwagi dla mnie. Potrzebuję jakieś specjalnej troski, niech i tak będzie to nazwane. Nawet ochoty na seks nie mam. Bardzo potrzebowałam jego obecności od czwartku. W piątek poszliśmy na Kopiec Kościuszki w Krakowie, i było bardzo fajnie, choć gorąco, ale potem, nim poszliśmy do restauracji, on już był nieobecny bo miał jechać do domu. Do rodziny.
W czwartek bodajże, powiedział, że tam jego kolega sąsiad jedzie z Krakowa do nich i że mu zaproponował, że może go tez zawieźć, i czy mam coś przeciwko, żeby jechał. A ja wiem, że on tęskni. Więc nie, pewnie, że nie miałam oficjalnie nic przeciwko.
Tylko teraz sobie tak płaczę i leżę jak ten kołek samotna i sama, smutna, znudzona, gruba, nieatrakcyjna i brzydka. Przecież co tam. Nic tam.

Nawet napisać na fejsbuku nie mam do kogo.

Najchętniej bym poszła poćwiczyć, ale jest taki skwar już w moim pokoju, że leżąc i nic nie robiąc w koszulce bez ramiączek i krótkich spodenkach, gotuję się.
Ale co tam.

Na prawdę muszę schudnąć. Wystające żebra S mnie codziennie (he, prawie codziennie) do tego motywują. Jestem szersza i grubsza od swojego chłopaka. Cudownie.

2 komentarze:

  1. Samotnosc jest nieodlaczna czescia naszego zycia. Tak naprawde zawsze w koncu jestesmy sami. Wszyscy ludzie przychodza i odchodza. Nawet Ci najblizsi. Z roznych powodow. Tylko my sami jestesmy ze soba od samego poczatku do samego konca. Ci ktorzy zdolaja polubic swoja samotnosc bywaja szczesliwi. Ci ktorym to sie nie uda zawsze beda czuc uklucie w zoladku... zal ze nie ma akurat kogos, kogo wlasnie potrzebujemy. Ja tez naleze do tych drugich. Doskonale rozumiem. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń